Dieta oczywiście mieszana. Fitmaminka nie umie się wpasować w sztywne reguły, także lekko je ponaginałam.
Złamałam swoją pierwszą zasadę i zaczęłam od robienia kanapek do pracy. Chleb...chleeeeeb! Miałam go nie jeść. Niestety korporacyjne biurko nie jest na tyle pojemne, by pomieścić pojemniki z sałatkami, jogurty i resztę czarów i eliksirów, które zwykłam jeść do tej pory.
Tak czy siak przystałam na jedzenie co 3 godziny, by jakoś z rytmu bardzo nie wypaść. Najbardziej obawiałam się powrotu do domu, taranowania drzwi i zamykania się w lodówce pochłaniając wszystko co mam do przekąszenia w oczekiwaniu na obiad... No właśnie!
Obiad.
Też zwykłam go nie jeść. Ewentualnie mięso, sałatki, ryby... ale taki niedzielny obiad znów zaczął pojawiać się na moim stole. Mój organizm na szczęście zniósł to z podniesioną głową, a żołądek potraktował moje chwile zapomnienia jako wyzwanie.
Efekt JOJO. Nie posiadam. Na szczęście. Nie posiadam też panicznego stawania na wadze (oczywiście z samego rana, załatwiwszy wcześniej wszystkie fizjologiczne potrzeby łącznie z wysmarkaniem nosa, obowiązkowo maksymalnie w jednej parze majtek. Z koronką).
Minusy pracy siedzącej.
Bolą mnie jelita. Mam wrażenie, że puchną po każdym ciepłym posiłku. Szukam przyczyny... oprócz tej, że mój tył siedzi 8 godzin, ale jednak przecież zaraz po pracy mój tył biega za dzieciem, potem kucharzuje i ostatecznie biega. Więc równowaga chyba zachowana tak?
Czy ktoś z was pracuje na siedząco? Co z dietą? Jak nie zrobić z siebie wieloryba po roku?

Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za opinie i komentarze!