Na swój debiut czekałam długo. Na początku tylko podziwiałam filmiki ze zmagań innych uczestników, co raz to bardziej nakręcając się na własny start. Nagle, chyba raczej spontanicznie - stało się. Kliknęłam "zapisz" i biadoliłam skąd to ja wezmę na to kasę. Potem długo myślałam, co ja bym mogła za te pieniądze kupić sobie, dziecku - a wolę wydać na zmieszane z potem błoto. Bynajmniej SPA. Później zostało tylko odliczanie dni i kilka treningów pod kontem błotnego hardcore'a.
SOBOTA 30-05-2015
Miałyśmy do pokonania ponad 200km, ale w ten dzień nic nie było w stanie nas zniechęcić. Narastająca adrenalina poszerzała nam uśmiechy na twarzach, bo zaraz miałyśmy się dowiedzieć co czeka nas na trasie. Adrenalina mieszała się czasem z drobnym lękiem pod tytułem "a co jeśli"...- nie dam rady, coś sobie zrobię, wyzionę ducha, spadnę, utopie się, przestraszę się czegoś.. Nic z tych rzeczy nie miało jednak miejsca :)
fot: Alex P.
Na samym początku ustawiliśmy się w wielkiej kolejce, by odebrać nasz pakiet startowy. Czasu zostawało niewiele, więc sprytnie wślizgnęliśmy się na przód kolejki. Ekipa Runmageddon i zawodnicy jak widać pomagają nie tylko w przeszkodach na trasie :) Do kolejki też chętnie wpuszczają i to na sam przód ! Numery na twarzy, by być lepiej widocznym i heja na trasę!
Przed tym uzupełniłyśmy żołądki elektrolitami i po krótkiej rewii mody na trawniku byłyśmy gotowe na bieg!
fot: Alex P.
fot: Alex P.
fot: Alex P.
fot: Alex P.
fot: Alex P.
fot: Alex P.
Pierwszą godzinę biegu pokonywaliśmy przez leśne góry. Błoto rozmazywało nam się między palcami, na spodniach i twarzach. Strumyk górski ochładzał nas co kilkadziesiąt metrów. Nie ukrywam, że pierwsze spotkanie z nim było okrutnie nieprzyjemne. Poczułam jak woda i muł napływa do moich lekkich jak dotąd butów i wiedziałam, że już nic nie będzie takie jak przedtem. Na szczęście po krótkiej chwili ciężaru butów nie było czuć, a my z niecierpliwością ześlizgując się na tyłkach po hałdach błotnych wypatrywałyśmy kolejnego strumienia bądź rzeczki - idealnych na ochłodę między biegiem a przeszkodą. Były miejsca, gdzie nie byłam do końca pewna swojego bezpieczeństwa. Człowiek jednak w sytuacjach ekstremalnych myśli zupełnie inaczej. Obudził się we mnie instynkt przetrwania i za wszelką cenę pokonując kolejną trudną przeszkodę chciałam ocalić jak najwięcej swoich nóg, rąk...życia :D
fot.: A-MAX
Ściany wspinaczkowe były tak wysokie, że gdyby nie drużyna nie dałabym fizycznie rady do nich sięgnąć. Mój wzrost przydał się podczas zmagań z czołganiem, czy liną, jednak do pokonania 3 metrowej ściany to zbyt mało!
fot: A-MAX
fot: Alex P.
Tuż przed metą zawodników skutecznie zatrzymywała drużyna - Highlanders Beskidy, jedyna żywa przeszkoda na trasie Runmageddon. Kiedy tylko ją minęliśmy...
fot: Alex P.
fot: Alex P.
Wbiegłyśmy po medale i radośnie pomaszerowałyśmy pod ZIMNY prysznic. Trudno, nie było ciepłego, ale i tak było nam wszystko jedno :)
Drużyno moja - DZIĘKUJĘ!
CHCĘ WIĘCEJ!!
CHCĘ JESZCZE RAZ!
Jeszcze kilka fotek znajdziecie na INSTAGRAMIE

Ale cudownie! Swietnie jak człowiek robi to co kocha, trzymam kciuki za dalsze sukcesy:)
OdpowiedzUsuńAle czad! Świetne sprawa i gratuluję zdobycia medalu :)
OdpowiedzUsuńSuper! Też debiutowałam w tym roku na Runmageddonie i też chcę więcej :D Życzę Ci wielu startów w tego typu biegach, a jeśli znajdziesz chwilę, to zajrzyj do mnie, może zainteresuje Cię, jak ja napisałam o rekrucie ;)
OdpowiedzUsuńhttp://gadajaceowoce.blogspot.com/