Piątek, piątunio. Dobrze, że mam fejsbuka, bo gdyby nie wpisy z rozmachu poszłabym jutro do pracy. Budzik o 4:30 z dnia na dzień jakoś ciszej dzwonił. Dziś to było już apogeum "nie". Zaletą matki jest jednak to, że wstanie. Wstawała w końcu o północy, i godzinę przed budzikiem, bo dziecko pić chciało, wcześniej jakiś zły sen, jeszcze wcześniej obudziłam się, by szturchnąć B - niech też się przejdzie. Praca w korpo ma to do siebie, że nie muszę być sztucznie uśmiechnięta i tryskająca energią o 6 rano. O 13:55 z kolei jestem w stanie euforii i radości, bo zaczynam dzień "właściwy".
Obiad, spacer, trochę zabawy i BUCH - wieczór.
Bardzo długo nie mogłam zebrać myśli. Wiele razy świeciła mi się ta komiksowa żarówka nad głową i wpadała nowa myśl. Funkcja "zapisz szkic" w biegu nie działa, a w natłoku obowiązków rozmyła się wraz z kąpielą mojego Trzylata. Odpuściłam więc. Wieczorne rytuały są tak rytmiczne, tak przewidywalne, że wydaje się móc zrobić coś ponad to. Na przykład pomyśleć, zapisać, zapamiętać. Nic z tego. Mimo, że wykonuję coś niemal z zamkniętymi oczami muszę mieć je zarazem otwarte. Najlepiej też, żeby wyrosły mi na plecach razem z druga parą rąk. Podczas kąpieli Trzylatowi rozmókł plaster, a w konsekwencji odkleił się nieco z jego morderczej rany, którą nabawił się walcząc z rabusiami wokół komisariatu lego. Było jasne, że bohater nie chce widzieć śladów porażki na swojej ręce, a plaster zniknął. Później rozpoczął się armagedon. Ból, płacz, lament i tony wysmarkanych chusteczek. Jak żyć? Plaster pochłonęła pachnąca kąpiel, zjadł smok z piany, wodny potwór i reszta czeluści - przepadł....a drugi który proponowałam był z Pandą. Panda jest głupia wiecie? W pewnym momencie i ja chciałam prosić o szybką reanimację, bo baterie mi siadały. Wyskoczyłam z jakąś głupią Pandą na wojenną ranę Trzylata. Człowiek wpierdziela te witaminy, żeby się na starość nie posypać, po czym sam ma ochotę włosy sobie z głowy rwać z tej niemocy.
Potem zasnął. Chwile jeszcze siedziałam otulona Bobem Budowniczym z głową podpartą rękami. Jeszcze 10 minut wcześniej miałam w planach szybko wykąpać, położyć i pomachać rękami przed ćwiczeniami z Youtube słuchając do tego "jeszcze troszkę", "wierzę w Ciebie", "nie opuszczaj mnie" i to słynne "ja już mam błogostan". Ja też miałam. Tuż przed momentem nim kolana rozjechały mi się zwalniając tor ręką i głowa runęła mi w jakąś otchłań. Wtedy się obudziłam, chociaż śmiało stwierdzę, że nie spałam. Stwierdziłam osiągnięcie celu widząc drzemiącego Trzylata i wyszłam.
Odechciało mi się Youtuba i marszczenia mięśni, bo z nieziemskim efektem sponiewierałam się moją pseudo drzemką, po której czułam się jakby przejechał mnie walec (a potem ktoś zeskrobał z asfaltu i przejechał wertykulatorem). Dodatkowo olśniło mnie, że to uczucie wcale nie jest mi obce. Czuję je średnio co drugi trening, jednak zwykle po nim szybko nadchodzi sen. Dziś do snu nie było tak blisko, zapakowałam się mimo to do wanny* (tak sprostowując - mam średnio wysoki brodzik i jak się dobrze upcham to istnieją momenty, kiedy woda podchodzi do pępka :D ), łapałam kolejną zwiechę tym razem na mokro i zbierałam z krawędzi żółte lego ludziki, kilka aut, buteleczki po kolorowych kapsułkach do kąpieli, gąbki, klocki. Przypłynął też do mnie błękitny plaster z Kubusia Puchatka przez który to właśnie znalazłam się w tym miejscu i w tym czasie.
Dzień Matki Polki za Tobą !!! Uszy do góry- weekend, twój cel w życiu wstanie o 6:00 :-)
OdpowiedzUsuń