środa, 29 kwietnia 2015

Bieganie? Żartujesz sobie?

Bieg. Da Ci w twarz, sponiewiera i wyzionie z Ciebie siódme poty. To On decyduje o Twoim oddechu, rytmie i humorze. Ten trud sprawia Ci przyjemność i przynosi nowe cele i dylematy. To on na koniec wynagradza Ci ten cały włożony czas i wysiłek! 


„Bieganie, to nie moja bajka” – zawsze tak myślałam i dodatkowo omijałam wszystkie treningi, który mogłyby mieć choć zalążek biegu. Nie wiedziałam wtedy, jak można ugryźć ten rodzaj treningu, by sprawiał przyjemność. On nie sprawiał przyjemności, przysparzał oczywistą i obowiązkową katorgę. Za dawnych czasów, kiedy element biegowy rozpoczynał mój każdy dzień na obozie sportowym starałam się robić wszystko, by tylko się skończył. Jak już zostałam siłą wyciągnięta przez trenera potrafiłam chować się w krzakach i wybiegać co drugie kółko z ukrycia (zresztą.. nie byłam z tym sama). Najgorzej było, kiedy nie mogłam się ukryć, a przebiegane kilometry wydawały się nie mieć końca. Bieg po plaży wspominam jako jeden z najgorszych. Niekończące się kilometry, suchy zapadający się piasek i parzące słońce. Do czasu.


Każda katorga psychiczna trwała tak długo, jak długo trwał bieg, a kończyła się z linią mety, kiedy to nadchodziła euforia i orzeźwienie. Nie zawsze był to dobry i udany trening, ale zawsze tuż po czułam się świetnie. Nie tylko w głowie, gdzie cieszyłam się, że nareszcie koniec, ale też w nogach, które odczuwały cudowne „oczyszczenie”. To po biegu czułam tą radość (wcześniej myloną z radością końca treningu), ta radość po-biegowa wraca dziś ze zdwojoną siłą. 

Bieganie zaczęło mieć sens, kiedy to ja przejęłam nad nim kontrolę. Nikt inny nie stał obok, nie kiwał palcem, nie machał batem, to moja głowa i moje ciało wołało „IDŹ, ZRÓB TO”.
Z własnej woli.
Za pierwszym razem wcale nie byłam nagle miłośniczką tego rodzaju wysiłku, nie miałam też szerokiego uśmiechu na twarzy. Bieg był jednak moją mobilizacją, by coś z sobą zrobić. Jak już ubrałam się wygodnie i zeszłam na dół, cóż mi pozostało innego – biegłam! Biegłam dla siebie, dla swojego nowego ciała i dla tego odczucia, którego tak długo mi brakowało. Dla błogostanu, spełnienia i tego zdrowego odczucia zmęczenia. Radość sama pojawiała się na mojej twarzy i wiedziałam, że tylko i wyłącznie ja się do niej przyczyniłam. Czyż nie lubimy sprawiać sobie przyjemności? Bieganie i stan „po” był jedną z nich, którą mogłam sobie sprawić całkowicie za darmo. Mówią, że nie ma nic za darmo? Mylą się. Płacę tylko i wyłącznie dobrymi chęciami i czasem. 
Z dnia na dzień kondycja rosła (rośnie nadal), potrafię przebiec więcej, w lepszym czasie. Wyznaczam nowe cele. Bieganie wcale nie jest złe, powiem inaczej – jest fantastyczne. Jest świetnym urozmaiceniem na dni, w których nie mam treningu siłowego. Jest teraz małą częścią mojego planu treningowego i jestem z tego dumna! :)

W mojej kochanej pracy dostałam książkę. Dzisiaj powoli ją pochłaniam. Polecam!


Sukces jest w głowie, nie w mięśniach!


PODPIS

3 komentarze :

  1. mimo wszystko...nie lubię biegać mimo,że dzisiaj to zrobiłam :D w zeszłym roku mocno się mozbilizowałam i zaczełam biegać, zdumiona byłam,że po trzech razach biegłam i biegłam i z 8 km robiłam, potem znudziło mi się, dziś niecałe 4 km i już myślałam o domu :D
    Nie czuje tego biegania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz endomondo? Z początku to mnie zmotywowało. Każda kolejna trasa była "lepsza, gorsza, szybsza, wolniejsza" mogłam monitorować postępy i mnie to napędzało. Obowiązkowo muza w słuchawkach i leciałam :)

      Jednak to było moje początkowe oderwanie się od siedzenia z dzieckiem w domu, tak więc łatwo było te chwile dla siebie pokochać :D

      Usuń
  2. Biegać nienawidzę, ale jakiś ruch by się przydał i nawet sięgnęłam po kartę beActive. Dziś odbieram jutro... choć na świeżo po anginie zamierzam popracować już nad sylwetką gdzieś.... ;) Powodzenia w treningach!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za opinie i komentarze!

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...